SCENA X (grupa I)
Park. Pchełka razem z Saszą wprowadzają zwłoki Johna. Sadzają go na ławce.
SASZA: (przygląda się zwłokom) O mój Boże. Pchełka. Patrz… No patrz. No?
PCHEŁKA: Masz rację. Wygląda, że to nie on… tylko spokojnie.
SASZA: Ty kretynie.
PCHEŁKA: Krzycz na mnie jak się masz lepiej poczuć. .. Jest mi przykro, no. .. A ty nic nie widziałeś?
SASZA: No i co my jej powiemy?
PCHEŁKA: Lepiej ten niż żaden. Bardzo dobrze wygląda, całkiem przyzwoity facet. Powinna być nam wdzięczna. Mogli nas zamknąć. I to teraz kiedy Jola przyjeżdża.
SASZA: Pchełka, przestań mi pieprzyć o tej Joli, dobrze?
PCHEŁKA: Dobrze. Jak tylko Jola przyjedzie, pojedziemy do mojej ciotki na Greenpoint.
SASZA: Ja tego nie mogę słuchać, nie mogę. Ty nie masz żadnej ciotki na Greenpoincie. A Jola już była. I wyjechała.
PCHEŁKA: Coo? Jola tutaj… Odbiło ci, czy co? (śmieje się)
SASZA: Przyjechała sześć miesięcy temu, w czerwcu. Nie pamiętasz, co? Miałeś ją odebrać z lotniska, ale się tak upiłeś, że po nią nie pojechałeś.
PCHEŁKA: Ja miałbym nie pojechać po Jolę? No daj mi jeden powód, dlaczego miałbym po nią nie pojechać.
SASZA: Bo się wstydziłeś.
PCHEŁKA: Nieprawda. Ty… zamknij się bo cię zabiję!
SASZA: Jola czekała i czekała na lotnisku, aż następnego dnia pojechała na ten adres, coś jej dał. I to był sklep Lali. Tam gdzie kupujesz wódkę. I Lala przysłała ją tutaj!
PCHEŁKA: Ja cię w ogóle nie słucham! (zatyka uszy)
SASZA: I ona tu przyszła na tę ławkę, a ty żeś się schował w krzakach nie chciałeś wyjść.
PCHEŁKA: Zamknij dziób.
SASZA: A ona płakała i płakała, żebyś wszedł. I ona odleciała do Polski… sama.
PCHEŁKA: Wy ruskie nienawidzicie Polaków! Zamordowaliście oficerów w Katyniu i zwaliliście na Niemców! Ty! Ja ci pokażę! Ty! Ty! .. Już mnie w życiu nie zobaczysz! (wychodzi)
SCENA XII (grupa II)
ANITA: Mogę cię o coś zapytać?
SASZA: Ja się muszę czegoś napić.
ANITA: Jesteś żonaty?
SASZA: Rozwiedziony … tak myślę.
ANITA: |To dobrze. Ja bym nie mogła mieć nic wspólnego z żonatym mężczyzną. A gdzie jest twoja żona?
SASZA: Gdzieś na górnym Manhattanie… Nie wiem. Ona mnie zostawiła.
ANITA: Nie chcesz o niej mówić.
SASZA: Nie, dlaczego. Mogę o niej mówić.
ANITA: No to co się z nią stało?
Sasza: Ja pracowałem przy remoncie mieszkań. No i odnawiałem mieszkanie u jednego profesora. Też Rosjanina. On uczył na uniwersytecie i pisał książkę… Za zarobione pieniądze kupiłem żonie komputer i ona zaczęła mu przepisywać jego książkę, którą pisał. Ta książka miała wielki sukces. Moja żona przeprowadziła się do niego. Zabrała też komputer.
ANITA: A ty co zrobiłeś?
SASZA: Upiłem się. Kochałem ją.
ANITA: Aaa
SASZA: Myślałem, że może do mnie wróci. No dobrze, wystarczy. Ja się muszę napić wódki. (Anita daje mu butelkę) Wiesz, ja w Rosji byłem malarzem.
ANITA: Z remontów można wyżyć.
SASZA: Nie. Malarzem… Obrazy…
ANITA: Aaa, artysta… A, to trudno…
SASZA: No i w Leningradzie miałem wystawę zbiorową z innymi malarzami. Ja robiłem abstrakcje. Mojego obrazu nie chcieli przyjąć, ale w końcu… I na wystawę przyszedł Breżniew. Bardzo długo mu się przyglądał, potem poczerwieniał i splunął na niego.
ANITA: Nie podobał mu się?
SASZA: Chyba nie. No i to była moja ostatnia wystawa w Rosji. Ale wiesz, ten obraz na który napluł Gorbaczow to jednak sprzedałem amerykańskiemu korespondentowi… Nie miałem więcej wystaw. No i zacząłem pracować przy remontach. Ale w Rosji o mnie pamiętają. Przysłali mi oficjalny list, że na mnie czekają. Żebym wracał do Rosji i malował.
ANITA: I chcesz wrócić?
SASZA: W tym stanie?
ANITA: Ty wyglądasz dobrze. Chcesz grzebień?
SASZA: Nie. Wódkę.
ANITA: Dam ci grzebień, nie używany.
SASZA: No dobrze. No i jak? Lepiej?
ANITA: Jak masz białą koszulę i buty to możesz uczyć. Masz.
SASZA: No, ale zaraz.
ANITA” No, włóż. (podaje mu marynarkę) Teraz to.
SASZA: (porusza się jak model) no i co?
ANITA: Bardzo ładnie.
SASZA: Musimy dostać się pod jakiś dach. Jak jesteś na ulicy, nikt nie traktuje ciebie jak człowieka.
ANITA: (z największym podnieceniem) Coś ty powiedział? Powiedziałeś MY? (przytula się do niego)
SASZA: Czekaj. Powiedziałem.
ANITA: Dostaniemy się, dostaniemy.
SASZA: A może. Kto wie. Może ja powinienem iść do ambasady. W końcu co mi się stanie… co mi mogą zrobić… W najgorszym razie mnie wyrzucą. No nie wiem… Na pewno muszę się wykąpać. Może dadzą mi bilet na kredyt…Co ty myślisz? Pojedziesz ze mną?
ANITA: Do ambasady?
SASZA: Nie, do Moskwy.
ANITA: Czy to jest w Rosji?
SASZA: Tak. Tam mam mieszkanie i matkę.
ANITA: Pojadę. Tak… Ja ci to zamienię na krawat… Zaraz wrócę. Nie ruszaj się stąd…
SCENA XIV (grupa III)
PCHEŁKA; Wróciłem
SASZA: Widzę.
PCHEŁKA: Cieszysz się?
SASZA: Oczywiście.
PCHEŁKA: Gdzie ona poszła?
SASZA: Wróci.
PCHEŁKA: To co znowu wyjeżdżasz? A co ze mną?
SASZA: A co ma być z tobą?
PCHEŁKA: Nie chcesz mnie wziąć ze sobą?
SASZA: Nie.
PCHEŁKA: I myślisz, że ci dadzą bilety? Dwa bilety za darmo. A dlaczego jej mają dać? Chyba że się z nią ożenisz.
SASZA: To się z nią ożenię.
PCHEŁKA: A ty jesteś pewien, że ona wie , kto ty jesteś? (zaczyna grzebać w wózku Anity)
SASZA: Zabieraj łapy.
PCHEŁKA: Dobra, dobra. Nie denerwuj się. Ty wiesz . Ty masz rację. Ty się stąd zabieraj do Rosji. Bo tu w życiu do niczego nie dojdziesz. Bo się tu nie nadajesz. A na przykład ja, to nie ma ludzkiej siły, żebym się ruszył z Nowego Jorku. Za żadne pieniądze. Bo ja ty przynależę. Tu jest moje miejsce. (Pociąga łyk ). Ja to wiem jak do czego dojść w Ameryce. Jak już osiągnę dno, to sobie spokojnie pójdę do jakiejś eleganckiej odwykówki. Ludzie gadają i gadają na tę wódkę.
SASZA: Dawaj flaszkę.
PCHEŁKA: Ja myślę, że nie powinieneś pić. Co na to powiedzą w ambasadzie?
SASZA: Dawaj to, ty pieprzony Polaczku. (Pchełka podaje mu flaszkę. Sasza przed wypiciem patrzy na nią długo) Tylko nie myśl, że ja nie pójdę rano do ambasady…
PCHEŁKA: Oczywiście Saszka, oczywiście. (Saszka pije i pije) Ej, Saszka, zrób przerwę, pochorujesz się.
SASZKA: Anitę zabieram do Rosji.
PCHEŁKA: Oczywiście, ona cię kocha. Ty jesteś mój przyjaciel. Ja chcę, żebyś był szczęśliwy… (Sasza kładzie się na ławce. Skręca się z bólu). Poleż sobie troszkę. Odpocznij.
GŁOS ANITY z zza sceny
Zabierz łapy, bydlaku! Sasza ratunku! Sasza, Sasza…
SASZA: (rozpaczliwie) Anita… Anita. (Sasza zatyka sobie uszy. Potem obejmuje głowę, zwija się na ławce i krzyczy, starając się wszystko zagłuszyć).
SCENA VII (grupa IV)
(Pchełka budzi się, idzie za ławkę i coś szuka, budzi Saszę, wchodzi Anita, pcha wózek na którym leżą: różowy sweterek, czerwony t-shirt, niebieski płaszczyk, buty narciarskie, różowy telefon)
ANITA: Słuchaj.
PCHEŁKA: My nie rozmawiamy z takimi jak ty.
ANITA: Słuchaj. Bóg chce dla Johna coś lepszego.
PCHEŁKA: O czym ty mówisz.
ANITA: Własny prywatny grób, blisko rodziny i przyjaciół.
SASZA: On nie miał rodziny.
ANITA: Miał. Ja jestem jego rodzina. Tu (pokazuje na park) jest jego rodzina. Mówię ci, Bóg chce, żebyśmy go pochowali.
PCHEŁKA: Ty umiesz pływać… to spływaj. He, He, He… Przecież on już jest pochowany.
ANITA: Bez modlitwy? Beze mnie? O nie, Nie.
SASZA: Masz jakieś pieniądze?
ANITA: Mam.
PCHEŁKA: Poważnie? To dlaczego nic nie mówisz? Ile masz?
ANITA: Dziewiętnaście pięćdziesiąt.
PCHEŁKA: To jest kupa szmalu. Pokaż.
SASZA: Pchełka…
ANITA: Tobie pokażę. Jemu nie… Zobacz.
SASZA: Zgadza się. Pogrzeby są dużo droższe.
PCHEŁKA: .Nie ma takiej siły, żebyś go pochowała za dziewiętnaście pięćdziesiąt. Ale.. Ale mam pomysł. Rewelacja. Urządzimy mu pożegnanie, jak się należy. Napijemy się. Pomodlimy! A duch Johna będzie zachwycony. Pijąc będziemy mieli spirytualne połączenie. Anita, dawaj pieniądze. O Jezu… siedem butelek pershingu, dwa kawałki pizzy.
ANITA: Potter’s Field jest przepełnione. Tam grzebią ludzi w pięciu warstwach.
PCHEŁKA: Park też jest przepełniony. (z dumą) To jest Nowy Jork. My tu mamy najwyższe budynki i najgłębsze groby na świecie. Nie, Sasza?
ANITA: Jak tak to lubisz, to będziesz leżał na samym dnie, a nad tobą będzie gniło czterech bandytów.
PCHEŁKA: Zamknij się.
ANITA: Jaki dzisiaj dzień?
SASZA: Środa.
ANITA: To znaczy, że Johnny ciągle leży na molo i czeka na prom.
SASZA: No tak. I co?
ANITA: Zabierzemy go stamtąd.
PCHEŁKA: My?
SASZA: My?
ANITA: Wy obaj musicie tam iść, przynieść go i pogrzebiemy go tutaj w parku.
PCHEŁKA: Tutaj?
ANITA: Tak. Musicie tylko pojechać na prom, wyciągnąć go z trumny i przywieść go tutaj. Nic więcej.
PCHEŁKA: Nic więcej.
SASZA: Anita, ty chcesz, żebyśmy go przenieśli przez całe miasto? Przez Nowy Jork?
ANITA: Ja wam dam na autobus i na metro.
SASZA: Anita, to jest niemożliwe.
PCHEŁKA: Czekaj, czekaj. Ona ma rację. Nic nie jest niemożliwe. Czyli dasz dziewiętnaście pięćdziesiąt i buty dla mojej Joli?
SASZA: Ja idę spać.
PCHEŁKA: Wstawaj… Nie będziemy tracić czasu. Wstawaj. (tarmosi Saszę)To jest Ameryka. Jak koniunktura puka do drzwi, trzeba się obudzić i cap ją.
ANITA: Zrób to, dla Johna… Dla mnie… Proszę cię. (Anita daje Saszy pieniądze i buty dla Pchełki).